29 sierpnia 2017

Masochisia

Zanim ktokolwiek zostanie zwiedziony przez informację, że Masochisia jest przygodówką point’n’click, niech najpierw upewni się, że temat obłąkania i morderstw jest mu tematem miłym, a przede wszystkim, że ma 18 lat. Masochisię docenią gracze wysoce emocjonalni oraz… wyraźnie skrzywieni. Może nie spodobać się przeciętnemu fanowi point’n’clicków, a może nawet budzić odrazę.

W zależności od tego, kim jesteśmy, jakie przeżycia nosi nasza własna historia i jak bardzo podatni jesteśmy na schizofrenię, tak dalece spodoba nam się Masochisia.



Ta krótka, bo 3-godzinna niezależna gra zespołu Oldblood wita nas ekranem informującym, że tytuł oparty jest na faktach. Prócz tego ostrzega, że zawiera przytłaczającą tematykę, perwersyjny język oraz przemoc. Po przejściu gry mogę śmiało stwierdzić, że wszystkie te groźby są uzasadnione. Już pierwszy rzut okiem na otaczający nas świat oraz pierwszy „rzut uchem” na przejmującą muzykę utwierdza gracza w przekonaniu, że nie jest to tytuł dla każdego.

Zaburzenia, zaburzenia wszędzie!

Na świat przedstawiony patrzeć będziemy oczami Hamiltona – chłopca, który nie ma przyjaciół, mieszka z ojcem katem, matką paranoiczką i bratem masochistą. Dzieciak, który dorasta w takim otoczeniu prawie nigdy nie „wychodzi na ludzi”. Nic dziwnego, że w pewnym momencie zaczyna widzieć i słyszeć rzeczy niedostępne dla innych. Zaczyna dostawać polecenia od samego diabła, podającego się za Michała Anioła. Czy Hamilton stawi czoło swoim demonom? A może uwierzy, że jego przeznaczeniem jest zostać zwyrodniałym potworem, mszczącym się na swoich oprawcach? Historia może zakończyć się dwojako, jednak ani jedne z nich nie będzie zakończeniem dobrym. Z resztą, kto by się takiego spodziewał po grze, w której ojciec mówi do syna „Przykro mi, ze pozwoliłem tej dziwce – twojej matce, aby wydała cię na świat”. Nasłuchawszy się takich inwektyw, dość prędko można stracić nadzieję, że wszystko się ułoży. Tak więc zakończenie nie dość że jest niekonwencjonalne to i zaskakująco… nagłe. Ale tego trzeba doświadczyć samemu.

Nasz uroczy brat Walter i nasze "braterskie" pogadanki.

Hamilton szybko zaczyna tracić zmysły. Od niespokojnego, zastraszonego chłopca zaczyna przeistaczać się w podobnego ojcu potwora. Diabeł utwierdza go w przekonaniu, że jego przeznaczeniem jest pomścić wszystkich złych ludzi, a tym samym zyskać w oczach samego boga. Prócz rozmów z szatanem, Hamilton rozmawia również z duchem pewnego chłopca, a także własną jaźnią.

Gra składa się z IV aktów, a przeplatane są one rozmowami z kimś, kto na pierwszy rzut oka mógłby być psychiatrą Hamiltona, wypytującego go o przeszłe wydarzenia. Jednak i tego nie możemy być pewni, ponieważ gra często pozostaje w strefie domysłów.

Psychoterapeutom już podziękujemy.


Na wschód! Nie, na zachód!

Najbardziej upierdliwą rzeczą w Masochisii było poruszanie się pomiędzy lokacjami. Aby zmienić planszę, należało przejechać ją cała wzdłuż i wklikać się w hotspot aby przejść dalej. Skutkowało to sztucznym wydłużeniem gry, a także wieczną frustracją, gdy musieliśmy poszukać kogoś w świecie gry. Kogoś, kto mógł być absolutnie wszędzie i nie było co do tego wskazówek. Można było rozwiązać to zupełnie inaczej, na przykład zastosowując szkic mapki, dzięki której łatwiej byłoby się przenosić między lokacjami.

Co Hamilton ma w kieszeni?

Hamilton wielokrotnie dokonując haniebnych czynów zaburzy tym samym swoja równowagę psychiczną. Z pomocą przyjdą mu wówczas tabletki i… igły. Te drugie są morderczym mrugnięciem okiem od strony twórcy, bowiem dotyczą bezpośrednio Alberta Fisha – zwyrodnialca, na którego historii się wzorowano. Uwierzcie mi, nie chcecie go wygooglować, jeśli uważacie się za ludzi niesplamionych - delikatnie mówiąc - nieprzyzwoitością.

Gdy robi się gorąco - pora na ukłucie.


O ile gra zalicza się do point’n’clicków to nie będziemy rozwiązywać tu klasycznych zagadek logicznych, ani przedmiotowych. Jedynie pod koniec piątego aktu będziemy zmuszeni zebrać 3 rzeczy rozsiane po całym growym świecie. Znaleźć je nie było trudno, jednak przy tej okazji gra okazała się być zabugowana, gdyż w momencie przerwania rozgrywki w akcie piątym, po ponownym jej uruchomieniu itemy znikały.

Rusz głową, ale nie w standardowy sposób

Gra nie stanowi wyzwania pod kątem zagadek. Postawiono tu bardziej na kontent emocjonalny, na przeżycia, jakie może przynieść jej przerażająca tematyka. Wszystkiemu smaku dodaje przejmująca, niekiedy upiorna muzyka w tle. Przechodząc między różnymi planszami możemy zauważyć, że każda z nich ma swój oddzielny temat muzyczny. Utwory są naprawdę dobrze wykonane, a każdy z nich ma charakter – nie został zrobiony tylko po to, aby w tle coś brzęczało. Żaden z bohaterów nie mówi, jest to gra, którą zalicza się także jako visual-novel. Z tego, że nie ma głosów zdałam sobie jednak sprawę po ukończeniu gry. W żadnym wypadku ich brak nie przeszkadzał w odbiorze historii. Pozostałe cechy udźwiękowienia jak skrzypiące majestatycznie drzwi bądź huśtawki za domem oraz niepokojący szum rzeki spisały się na medal.

Jak wygląda diabeł? Bosko!

Kwestia grafiki może być sporna. Na samym początku daje wrażenie robionej w pośpiechu i bez staranności oraz pomysłu. Jednak im dłużej w grze, tym bardziej ta rysunkowa otoczka zaczyna zespajać się z tematyką. Nie straszą tu elementy świata ożywionego, a elementy otoczenia takie jak przerażające posągi, portrety, a także same postaci, których oczy są zawsze puste. Świetnym elementem graficznie-akustycznym było też to, że w momentach szczególnie agresywnych ekran monitora stawał w czerni, a gracz mógł jedynie słyszeć wszystkie te działające na wyobraźnie dźwięki bata, rozcinanego mięsa oraz łamanych kości. A wszystko to skąpane w błaganiach o litość…

Diabolo pomidoro!


Znalazło się miejsce, na easter eggi

Na pochwałę zasługuje także kilka smaczków. Wiele informacji (których na szczęście nie musimy poszukiwać, aby ukończyć grę) zostało zakodowanych w grze w postaci szestnastkowej. Ponadto wykorzystano tu zabieg przemycania wiadomości audio za pomocą nagrywania ich od końca. Łatwo to wychwycić podczas rozmów z diabłem.

Sama gra nie rozgrywa się jedynie w obrębie BIOSu. Porównać ją można do swego rodzaju Malware, gdyż potrafi zostawić nam wiadomości .txt na pulpicie wzmacniając poczucie osaczenia gracza. Na uwagę zasługuje także moment w grze, kiedy mamy dokonać morderstwa na niewinnym dziecku. Jeśli zdecydujemy się w tym momencie opuścić grę, na pulpicie dostaniemy wiadomość o treści „Do you think you can just fucking quit?”. Świetna sprawa. Zagranie, z którym jeszcze się nie spotkałam.

Tylko dla Masochistów

Masochisia to gra niewielka, ale za to z wielkim przesłaniem. Gra krótka, ale na długo zostawiająca po sobie zamierzony niesmak. Nie czaruje „wodotryskami”, ale potrafi nieźle namieszać w głowie, zwłaszcza gdy zrozumiemy, że takie historie dzieją się wokół nas. Historie pełne psychoz, cierpienia i zła. Historie, jak gdyby z innego wymiaru, o których wolimy myśleć, że rozgrywają się jedynie na filmach. Tytuł obfituje w wiele dosadnych tekstów i zasiewa niepokój w umyśle gracza. Udowadnia, że nie trzeba powalać grafiką i dysponować funduszami produkcji AAA, żeby się podobać, a przede wszystkim, żeby namieszać w głowie gracza jeszcze na długi czas.

Posągi mają duszę.

+ odważna tematyka
+ upiorne przedstawienie postaci
+ przejmujący soundtrack
+ bazuje na faktach

- po pierwszym morderstwie staje się nieco przewidywalna
- kiepskie zakończenia
- krótka - ze spokojem i korzyścią dla gry można by było pograć jeszcze kolejne dwie godziny

7/10

Data premiery: 09.10.2015