Zarówno pogoda za oknami jak i sam fakt o zbliżających się
Wszystkich Świętych sprzyja indywidualnym rozmyślaniom o istotach zza światów.
Nawet ja, osoba która zaczyna się bać na sam jedynie wydźwięk słowa „horror”,
przy takiej okazji po horrory sięgam. Zarówno w formie książkowej i filmowej,
ale przede wszystkim growej. Nie ukrywam, że próbowałam grać w kilka horrorów i
stąd wiem, że moimi ulubionymi są te, w których nie da się umrzeć. Takim
horrorem jest Decay: the Mare. Bohater umrzeć co prawda na szczęście nie może,
gorzej jednak ma się sprawa samego gracza. Trzykrotnie w grze stanęło mi serce
i dostałam skurczu żołądka.
Decay: the Mare ma już prawie dwa lata i mimo to nie zdobyła
zbytniej popularności. Po rozgrywce jestem w stanie zrozumieć dlaczego – gra
jest krótka, graficznie odstępuje od gier cywilizowanych, a sama mechanika
opiera się na statycznych obrazach. Nie każdy to lubi. Ja na pewno nie.
Katastroficznie brakowało mi rozglądania się po planszach w 3D, tym bardziej że
gramy z perspektywy pierwszej osoby.
Wszystkie te niedoróbki są jednak znakomicie przyćmione
atmosferą gry. Decay jest tradycyjnym point’n’clickiem, więc nie lada wyzwaniem
dla twórców z Shining Gate Software było sprawić, aby gracz się przestraszył.
Najwięcej straszenia miało miejsce poprzez nagłe wyskakiwanie straszydeł. Niby
tanie zagranie, ale brak przesytu w tej materii spowodował świetny efekt. Kiedy
już byłam dość rozluźniona i skupiałam się na rozwiązywaniu zagadek logicznych,
nagle po przejściu do następnej planszy coś przebiegło za oknem, mocno w nie
przy tym uderzając (jak zawsze przy takich grach obowiązkowo zalecam
słuchawki).
![]() |
plansze niedopracowane, acz atmosferyczne |
Rozdziały są trzy, a historia jest prosta. Sam – narkoman z
Ameryki pojawia się w ośrodku na jakimś zadupiu (jak się później okazuje pod
Warszawą). Ośrodek ma za zadanie sprawić, aby Sam i inni pacjenci jego sortu
odwykli od zażywania substancji odurzających. Sama instytucja jest wielkości
bardziej pensjonatu, niż szpitala. Niemniej jest po czym się szlajać. A
szlajanie trwa przez trzy noce (trzy epizody) i z początku jest szalenie
irytujące. Nie wiem, może to ze względu na to, że tak bardzo brakowało mi
możliwości rozglądania się po pokojach, a walczyłam ze statycznymi obrazami.
Jednak po kilkunastu minutach zdołałam się przyzwyczaić do takiego sterowania i
cieszę się, że dałam grze szansę.
Wędrówki po ośrodku mają miejsce nocami, gdyż są to mary
senne Sama (the Mare – koszmar, mara). Amerykanin ma przeczucie, że coś go
obserwuje, śledzi i generalnie pragnie zwrócić jego uwagę. Każdy z epizodów dało
się przejść w mniej niż godzinę i każdy, choć początkowo wydawało się że
opowiada o czym innym, to końcowo trzy historie dobrze się zazębiają. Tak więc
mamy postać dziewczyny, którą coś śledzi; postać pianisty, którego zabiła żona
(ich syna też nie oszczędziła, miała kobita rozmach) oraz postać mężczyzny,
który razem z Samem „leczony” jest w pensjonacie. On także przedstawia nam
ciekawą historię jego psychotycznej przeszłości. Trzeba dodać, że gra ma
również dwa zakończenia: dobre i złe. Nie są to zakończenia, do których
dochodząc potrzebujemy podejmować skomplikowane decyzje. Nic z tych rzecz. Ot
jest to jedynie podjęcie ostatniej decyzji na samym końcu gry. Jedno z
zakończeń jest też wyjątkowo bardziej potraktowane po macoszemu.
![]() |
eno, przybij pione, gdzie uciekasz? |
Motyw dźwiękowy gry miał charakter i wyróżniał się na tle
dziesiątek innych produkcji. Charakter miały również pozostałe utwory. Nie
odczułam jakoś dotkliwie, że było ich mało. Choć zapewne było tak dlatego, że
sama gra była krótka i kawałki nie zdążyły mi się przejeść. Wracając jeszcze na
chwilę do kwestii grafiki: gra została stworzona również na tablety – i to
niestety widać. Grając na większym monitorze mamy okropną pikselozę, która
nieco odstrasza przy pierwszym podejściu.
Moim zdaniem gra mogłaby zdobyć więcej poklasku, gdyby tylko
twórcy mocniej zaangażowali się w kwestię graficzną. Sama atmosfera miejscami
kojarzyła mi się nawet z Layers of Fear, więc jest całkiem nieźle. Powtórzę
jednak raz jeszcze – pikseloza która kaleczyła oczy dyskwalifikuje Decay: the
Mare w kwalifikacji „Gry XXI wieku, na które warto zwrócić uwagę”. Bowiem nie
samą atmosferą w grze gracz żyje. Gdyby gra była dłuższa, to właśnie ze względu
na niedociągnięcia (ależ eufemizm) graficzne zarzuciłabym granie.
![]() |
w Decay: the Mare zastaną nas i takie widoki |
Na koniec jeszcze jedna rzecz, która dla odmiany zasługuje
na pochwałę. Jest to system podpowiedzi, który jak sama nazwa wskazuje –
podpowiada – kiedy to już gracz utknie w grze. Muszę przyznać że dość często
zmuszona byłam, aby posługiwać się tym ułatwieniem, gdyż od urodzenia cierpię
na totalny brak orientacji w terenie, toteż błądziłam po ośrodku wciąż
pojawiając się w miejscach, w których przed chwilą byłam. Mordęga (ale jak
mówię, to mój wrodzony problem, nie mający nic wspólnego z grą). Dobrze było
więc od czasu do czasu kliknąć ze 3 razy podpowiedź, aby ta wskazała mi w które
drzwi mam teraz wejść, aby pchnąć fabułę do przodu. To co ucieszy przygodomaniaków to zagadki. Nie
są przekombinowane, ale nie są też za łatwe. I jest ich sporo jak na tak krótką
grę. Często musimy też coś zbierać, coś ze sobą łączyć, znajdować jakieś kody.
Do zagadek nie mam żadnych zastrzeżeń.
Decay (pl. obumierać) to przygodówka, która niejednokrotnie
podniesie ciśnienie, więc możemy zaoszczędzić na kawie. Oszczędność ta jednak
się zemści, bo przy tak skopanej grafice będziemy musieli zainwestować w
okulary. Decay: the Mare to gra na raz, gra na jeden wręcz wieczór, która
niewiele do życia gracza wniesie, prócz tego, że zacznie on wierzyć, że do
Polski lepiej ni przyjeżdżać, bo mieszkają tu sami psychole i mordercy. I zastanawiam
się tylko, co sprawiło, że Szwedzi, którzy są twórcami gry na miejsce akcji
niniejszej przygodówki wybrali właśnie okolice Warszawy. Czyżby jakieś złe
wspomnienia?
![]() |
SPOILER: Jedno z zakończeń |
+ fabuła
+ potrafi przyspieszyć akcję serca
+ zagadek choć mało to cieszą
+ potrafi przyspieszyć akcję serca
+ zagadek choć mało to cieszą
- grafika rodem z piekła, choć wydawałoby się że w przypadku
horroru to dobrze
- za krótka (do przejścia maksymalnie w 3 godziny)
- nic specjalnego jej nie wyróżnia
- za krótka (do przejścia maksymalnie w 3 godziny)
- nic specjalnego jej nie wyróżnia
5,5/10
Data premiery: 13.02.1015