24 sierpnia 2016

Gabriel Knight: Sins of the Fathers - 20th anniversary edition

Pierwotna wersja gry Gabriel Knight: Sins of the Fathers wydana w 1993 roku przez Sierra On-line była hitem. W wielu amerykańskich jak i zagranicznych pismach branżowych oceniana była prawie wyłącznie maksymalną liczbą punktów. Zdobyła także wiele nagród w tym nagrodę gry roku (według Computer Gaming World). Gabriel Knight nie skończył swej kariery na części pierwszej, gdyż łącznie wydano trzy gry/ Jednak póki co, tylko pierwsza część doczekała się remakeu. Pierwowzór został tak mocno doceniony przez fanów, że w 20 lat później jego odświeżona edycja ujrzała światło dzienne. Tym razem produkcją zajęło się brytyjskie studio Pinkerton Road (odpowiedzialne za Moebiusa) z główną pomysłodawczynią pierwowzoru na czele. Mowa tu oczywiście o utalentowanej pisarce Jane Jensen.



Nowa edycja gry dostała odpowiadającą obcnym czasom nową grafikę, tło muzyczne wzorowane na pierwowzorze oraz również oryginalne z pierwowzorem dialogi. I chociaż historia w nowej wersji nie uległa zmianie, to trzeba przyznać, że niekiedy mamy do czynienia ze zmienioną kolejnością wykonywania poszczególnych zadań. Pewne sprawy, które w nowym wydaniu rozwiązujemy dnia drugiego, w wersji oryginalnej miały swe miejsce innego dnia.

20th anniversary edition również doczekała się najwyższych not, zarówno od fanów jak i od recenzentów cenionych portali internetowych. Czy pochlebstwa są zasłużone? Jeśli chcesz wiedzieć, zapraszam do dalszej lektury.

Krzyk z dołu: Gabriel! Zamknij proszę tę lodówkę! Czuję ją aż tutaj!
Zacznijmy od historii, którą opowiada gra gdyż już ona sama jest nietuzinkowa. Tytułowy Gabriel prowadzi swój mało zyskowny interes. Ma on sklep z używanymi, rzadko spotykanymi książkami. Klienta w tymże sklepie nigdy nie uświadczymy. Dodam jeszcze, że Gabriel od trzech miesięcy zalega swojej jedynej pracownicy z wynagrodzeniem. Knight miewa od jakiegoś czasu niepokojące sny o ludziach odprawiających magiczne rytuały. Śni też o kobiecie, która zmienia się w leoparda. Z jego snami zbiegają się również koszmarne wydarzenia, rozgrywające się na ulicach Nowego Orleanu. Od tygodni grupa dwudziestu ludzi dokonuje rytualnych morderstw i jak można się domyślić, policja nie potrafi ująć osób za to odpowiedzialnych. Detektyw prowadzący tę sprawę – Mosley – jest równocześnie kolegą ze szkolnych czasów Gabriela. Nasz tytułowy bohater, prócz bycia niezbyt utalentowanym biznesmenem, aspiruje również do miana pisarza. Gdy więc w jego otoczeniu pojawia się tak fascynująca historia do opisania, postanawia zgłębić tajemnicę owych zabójstw. Gabriel dojdzie w swych poczynaniach dalej, niż byśmy się spodziewali i dowie się przy tym wielu szokujących rzeczy zarówno o sobie, jak i o swoich przodkach. Jak się okaże, morderstwa mają swoje podłoże w kulcie Voodoo, o którym dzięki rozgrywce będziemy mieli okazję wiele się dowiedzieć. Zahaczymy też trochę o historię niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych.

Kiedy z kimś rozmawiamy, żółtą czcionką zaznaczone są tematy rozmów, które pchają rozgrywkę do przodu
Gabriel jest postacią, którą się albo kocha, albo nienawidzi. Jestem jednak pewna, że pierwsza grupa jest liczniejsza. Knight to typowy kobieciarz, który zakochuje się średnio raz dziennie, a kobiet w swym życiu miał więcej niż 40 (tak przynajmniej wyznaje księdzu w konfesjonale). Ma na tyle tupetu, że podrywa nawet swoją znudzoną nim pracownicę. Generalnie nie przepuści żadnej. Choć w sumie raz jedyny, spotykając okutaną w kolorowe woale wróżkę, stwierdza, że nie jest ona w jego typie. W grze spotyka również kolejną wyjątkową kobietę swego życia – przepiękną Malię Gedde, która skrywa nie mniej intrygujące tajemnice niż sprawa rytualnych zabójstw.

Pod kątem mechaniki, Gabriel Knight to typowy przedstawiciel gier point and click. Do dyspozycji mamy również niewielki zasobnik na „znajdźki”, które możemy łączyć ze sobą, a także wchodzić nimi w interakcje ze światem. Zagadki przedmiotowe nie należą do przekombinowanych i to zasługuje na duży plus. Wszytskie zagadki można też śmiało opisać jaki niezbyt wymagające. Gdybyśmy grając coś przeoczyli, pod klawiszem spacji znajdziemy podgląd hotspotów, a w dzienniku Gabriela mamy podpowiedzi, mówiące co należy zrobić następnie, aby pchnąć rozgrywkę do przodu. Każda plansza zalana jest wręcz hotspotami, więc jest co robić. Często bywa, że tylko jeden przedmiot na dwadzieścia z planszy jest nam potrzebny, ale dzięki takiej mnogości przedmiotów, gra jest dłuższa i ciekawsza. Co do długości – myślę, że aby rozegrać 10 dni fabuły, potrzebować będziemy około 9-12 godzin, w zależności od tego, czy mamy zapędy na klikania we wszystko co się da. Klikać jednak warto, choćby po to aby posłuchać, co ciekawego ma do powiedzenia na temat znajdziek Gabriel. Drugą motywacją może być system punktacji. Przez cała grę zbieramy punkty postępu. Niczego za sobą oczywiście nie niosą, no ale są. Ucieszyłam się też, że klikając dwukrotnie lewy przycisk myszy, Gabriel teleportował się w obrębie planszy. To skróciło nieco jego ślamazarne łażenie.
W Gabrysiu, trup ściele się nie często, ale jak już się ściele, to wybornie.
A było one naprawdę ślamazarne. Gabriel, jak i inne postacie lubił sobie idąc nagle klęknąć lub odtańczyć jakiś Moon Walk na wzór Michaela Jacksona. Innym razem przelatywał przez planszę unosząc nogi jak Superman. A już naprawdę przerażające było, gdy zaczął kręcić głową na szyi wokół jej własnej osi. Nie podobał mi się też nowy głos bohatera. Prawdopodobnie miał brzmieć uwodzicielsko i tajemniczo, brzmiał jednak jak należący do kogoś, kto jest erotomanem i to w pewnym stopniu upośledzonym. Głos „pani narrator” też był okropny: niby pretensjonalny i jakiś taki… jakby miała zaraz zwymiotować. A przynajmniej ja sama miałam mdłości, słuchając jej. Z innych denerwujących denerwetorawości: często w grze znikał kursor, czasami nagle urywały się dialogi, jakby były przez gracza przeklikiwane, innym razem nawet się na siebie nakładały. Grając uświadczymy też kilku czasówek. Na pocieszenie trzeba wspomnieć, że Gabriel umierając… nie umiera. Tak więc w grze nie zobaczymy Game Over, a jedynie usłyszymy, jak bohater mówi „Ja naprawdę nie chcę umierać” i dostajemy kolejną szansę. Największą jednak wadą gry, była jej ślamazarność. Wszystko wydaje się nieznośnie powolne. Wchodźmy do pomieszczenia i zanim Gabriel nie zajmie swego miejsca w lokacji, nic nie możemy zrobić. Gdy skończy się animacja postaci, wykonującej jakiś ruch, jeszcze długo musimy poczekać, aż odzyskamy władzę nad kursorem. Koszmar. Myślę, że również ta zwłoka w grze pomiędzy akcjami bohatera, sztucznie wydłużyła jej czas.

Codzienny przybornik praktykanta Voodoo
Oczywiście gra ma niepodważalnie dużo więcej plusów niż minusów. Bezapelacyjnie największą zaletą gry jest jej humor, to znaczy głownie poczucie humoru głównego bohatera. Jest on w wielu miejscach prostacki, ale mnie zdołał urzec. Docenić można również fakt, że każda lokacja posiada swój własny motyw dźwiękowy. Gdy pojawimy się na miejscu zbrodni usłyszymy przygnębiający kawałek, a gdy wrócimy do sklepu Gabriela, zmienia się też muzyka, a co za tym idzie – atmosfera. Wszystkie lokacje zostały przystosowane do dzisiejszych możliwości kart graficznych, a przy tym zachowały swoją pierwotną aranżację. I są, co by tu nie powiedzieć, doskonałe. Widać, że nie zostały wykonane po macoszemu. Mnie szczególnie spodobała się lokacja, jaką jest dom wybranki Gabriela – Malii Gedde. Stare cmentarzysko też robiło wrażenie.

Dom Malii Gedde
Moje narzekania mogą sprawić, że ktoś z Was nie będzie chciał po tę grę sięgnąć. Byłoby szkoda, gdyż wszystkie te nieliczne niedociągnięcia są w ogólnym rozrachunku niczym. Zarówno humor, udźwiękowienie, fabuła, bohaterowie oraz przepiękne tła przyćmiewają drobnostki o których wcześniej wspomniałam.

Jako, że gra wyszła spod klawiatur twórców Moebiusa, spodziewać się było można, że Gabriel Knight będzie swojego poprzednika w czymś przypominał. No i tak też było. Grając w GK, po prostu „czuć” było Moebiusa. Więcej: obaj bohaterowie nawet byli do siebie w pewnym sensie podobni. (Z tym, że bohater Moebiusa z dużym prawdopodobieństwem wolał panów). Nie wspominając już o zbliżonej ścieżce dźwiękowej. Ale podobieństwo do Moebiusa w moim przypadku grze nie zaszkodziło. Oba dzieła są jednymi z lepszych produkcji ostatnich lat. Marzy mi się, choć wiem, że marne są ku temu szanse, aby kolejne dwie części trylogii zostały również odświeżone w sposób, w jaki uczyniono to z pierwszą w serii grą. Mianowicie tak naprawdę część pierwsza dopiero odkrywa karty i zapowiada, czym w kolejnych odsłonach przyjdzie się Gabrielowi zmierzyć. Zakończenie jest doprawdy zaskakujące, choć dokładnie przeprowadzając rozmowy z bohaterami oraz sumiennie badając ślady, wielu rzeczy można było się domyślić.

Cmentarzysko
Gabriel Knight: Grzechy ojców zarówno jako pierwowzór jak i remake otrzymał pozytywne recenzje. Ode mnie również takową dostaje. Dziś zalicza się już do klasyki gier przygodowych. I to całkowicie zasłużenie.

+ długość gry
+ humor Gabriela
+ wielość lokacji
+ ciekawa i zaskakująca historia

- problemy ze zmysłem propriocepcji bohaterów
- brak większych zwrotów akcji
- wrażenie jakby gra była opóźniona w rozwoju, ze względu na powolne reakcje całego systemu gry

8/10

Data premiery: 15.10.2014