11 sierpnia 2016

Bear with me

W sierpniu tego roku przygodomaniacy dostali do swych łapek produkt chorwackich producentów z Exordium Games o dwuznacznym tytule „Bear with me”* (Bear jako rzeczownik oznacza w języku angielskim niedźwiedź, jako czasownik – cierpieć, a „bear with me” jako cały zwrot znaczy tyle co… „Proszę o chwilę cierpliwości”)


Twórcy zapowiadali opracowanie epizodycznej gry point and click w stylu noir. I choć nie każdy lubi klimaty noir (ja należę właśnie do tych nielubiących), to grą zachwyciłam się już w momencie pojawienia się samego menu startowego. Menu urzekło mnie (jak cała grafika w grze) swoim czarno-białym przytłaczającym klimatem, ale to co sprawiło, że dosłownie otworzyłam usta zachwytu, była piosenka tytułowa. Śpiewana głosem małej, bezbronnej dziewczynki a jednak wywołała wrażenie, że gra będzie psychotyczna w pozytywnym (dla mnie) słowa tego znaczeniu.



Historia wydaje się prosta: 10-letnia Amber Ashworth wybudzona pewnej nocy przez koszmar, dowiaduje się od swej Przytulanki Żyrafy (a nie mówiłam, że psychoza?), że braciszek Amber – Flint, został porwany przez tajemniczego Red Mana. (nie mylić z amerykańskim raperem). Celem tegoż porwania nie był jednak Flint, lecz zwrócenie uwagi Amber. Jak można się było spodziewać, dziewczynka chce wyruszyć na akcję ratunkową i uwolnić brata.

Nierzadko spotkamy nawiązania do innych gier komputerowych

Pomoże jej w tym (nie bez ociągania) emerytowany detektyw Ted E. Bear, który jest niczym innym, jak kolejną maskotką Amber. Ted, jak przystało na rasowego detektywa z epoki noir jara szlugi, jest moczymordą i generalnie ma zadatki na Marlona Brando z Ojca Chrzestnego. Ted ostatecznie decyduje, że pomoże Amber i od tego momentu, we dwoje przemierzają mieszkanie w poszukiwaniu poszlak oraz finalnie, próbują dostać się do miasta Paper City, gdzie przebywa domniemany porywacz. W momencie wydostania się z mieszkania, kończy się pierwszy epizod. Ne tę chwilę, twórcy jeszcze nie ujawnili, ile będzie łącznie odcinków Bear with me. Przejście pierwszego zajęło mi nieco ponad 2 godziny i pomimo, że w rozgrywce mamy sporo dialogów (czasami też decydujemy o tym, jakie pytanie zadać, lub jaką dać odpowiedź, ale bez wpływu na rozgrywkę), to gra nadrabia ciekawą historią, atmosferą grozy oraz nieoczywistym humorem. (a nieoczywisty, w moim mniemaniu jest najlepszy). Nie wybuchniemy tu salwą śmiechu, jednak ironia, cięta riposta i żarty, zwłaszcza tytułowego Teda zasługują na pochwałę. Sama Amber podczas opisywania wszelkich przedmiotów w domu potrafi powiedzieć coś w stylu: „To… ech, nie wiem. Po nazwaniu ponad 10 tysięcy rzeczy, traci się wyobraźnię. Tak, to lampa”.

W przerywnikach filmowych dostaniemy nieco kolorków, tzn. klimatycznej sepii

Prócz dwojga wspomnianych bohaterów, w grze na chwilę będziemy mieli okazję sterować samym Red Manem, a także spotkać nie grzeszących inteligencją króliczych braci Mugshot.

Zaskoczyło mnie (choć teoretycznie powinnam była być na to przygotowana, zabierając się za grę określoną mianem thrillera), że w momencie śmierci jednego z pobocznych bohaterów, dostajemy dość mocny przekaz filozoficzny, traktujący o bezsensie życia oraz o tym, że jesteśmy zmuszeni niejednokrotnie godzić się ze złem tego świata i iść dalej. Pomyślałam wówczas dość tryiwalnie: „niby bajka, jednak z przesłaniem”.

Na klimat noir, prócz czarno-białych teł i wszystkiego w sumie innego, składa się też muzyka. Doskonale komponuje się z resztą produkcji. Głosy bohaterów są fajnie dobrane, jednak to jak brzmiał Ted pozostawiało trochę do życzenia. W sumie brzmiał tak, jak powinien (to jest tak, jakby przepalił niejedną paczkę fajek i przepił niejedną butelkę whisky), mimo wszystko głęboki głos miska nie zgrywał się z jego całokształtem, zwłaszcza wizualnym.

Okryty złą sławą Red Man

W grze dostajemy typowy inwentarz, w którym możemy robić co chcemy (czyli tradycyjnie łączymy, używamy, podglądamy wszelkie znajdźki). Wszelkie hotspoty mają ikonkę lupki oznaczającą, że przedmiot można zbadać, a niektóre dodatkowo ikonkę łapki, co oznacza, że przedmiotu można użyć (zabrać, otworzyć itd.) Zagadki jakich uświadczyłam były jedynie przedmiotowe. Jak na razie nie było żadnej, którą można by nazwać logiczną. Być może w kolejnych epizodach się to zmieni. Niestety nie będą one stanowiły żadnego wyzwania dla przygodówkowego wyjadacza.

Bear with me może i nie jest grą przełomową, jednak ma kilka przełomowych rozwiązań. Są nimi na pewno sposób, w jaki prowadzona jest narracja - sam pomysł na osadzenie świata kryminalnego wokół małej dziewczynki oraz jej zabawek, którzy akompaniują jej w przygodzie. Pamiętam, że jako dziecko wymyślałam sobie historie rozgrywające się w moim domu. Raz dom był przeciekającą łajbą piratów i nie można było stąpać po podłodze, gdyż groziło to utonięciem; kiedy indziej za każdą ścianą czaili się ścigający mnie zabójcy (jak tak teraz piszę i sobie przypominam, to chyba powinnam się udać do psychoanalityka). Po co o tym piszę? Po to, aby uwypuklić, jakiego rodzaju jest gra „Bear with me”, a jest to niby niegroźna przygoda, którą przeżywa 10latka wraz ze swoimi zabawkami, z drugiej strony jednakże ma ona w sobie coś niepokojącego. Świetny pomysł i mam nadzieję, że kolejne epizody również będą świetnie poprowadzone.

Paper City, miasto w którym Red Man czyni złe zło

+ klimat grozy
+ udźwiękowienie
+ nieoczywisty humor
+ ciekawa graficznie

- zagadki nie stanowią wyzwania
- głos Teda (moja subiektywna ocena)

7,5/10



Dziękuję twórcom z EXORDIUM GAMES za udostępnienie kopii gry do recenzji
Gra na STEAM

Data premiery: 08.08.2016