Czym jest Assembly łatwo odgadnąć już na pierwszy rzut oka. Gra
stworzona przez brytyjskie studio nDreams specjalizujące się w tworzeniu
produkcji pod gogle VR jest kolejną z serii „wirtualnych spacerów”. Gry tego
typu mają zarówno wielu zwolenników jak i zagorzałych przeciwników. Mówi się,
że owe produkcje nie są grami, a interaktywnymi filmami. Po części jestem
skłonna się z tym zgodzić. Jednak Assembly czym by nie było, od miana „interaktywnego
filmu” ratuje się rozmaitością zagadek i łamigłówek. I choć nie są one
specjalnie wysokiego poziomu, to zapewniają zabawę na około 6 godzin.
To co najlepszego ma do zaoferowania Assembly to tematyka.
Nie sama fabuła, bo ona jest jakby w połowie ucięta. Zanim na dobre zaczniemy
się bawić i odkrywać tajemnice naukowców z Assembly, to rozgrywka dobiega
końca. Wygląda to trochę tak, jakby producentom znudziło się już tworzenie gry.
Gdyby nie dwa rozbieżne zakończenia można by sądzić, że tak szybkie urwanie
fabuły jest zapowiedzią drugiej części gry. Niestety (lub stety) tak nie jest.
Jeden raz, gdy jesteśmy poza laboratorium. 99% czasu spędzamy w zamkniętych pomieszczeniach
A więc tematyka… Produkcja porusza bardzo głębokie tematy
natury filozoficznej i etycznej. Otóż Assembly jest działającą nielegalnie
bazą, gdzie prowadzane są najróżniejszej maści testy i eksperymenty. Spotkamy
się więc z zagadnieniem celowego tworzenia wirusów i rozprzestrzeniania ich w
rejony trzeciego świata; zajrzymy do pomieszczeń, gdzie przeprowadza się testy
na zwierzętach; będziemy świadkiem wielkich machinacji ekonomicznych przemysłu
rolniczego i związanego z nim GMO; odkryjemy kto stoi za porywaniem ludzi celem
wszczepiania w ich mózgi skomplikowanych implantów. Jednak to co podobało mi
się najbardziej, to poruszenie w grze tematu jakim jest sztuczna inteligencja i
subtelne zaakcentowanie, jakie przekleństwo może ze sobą nieść.
Sam początek gry nie zapowiadał niczego ciekawego. Owszem,
grafika stała na zdecydowanie wysokim poziomie, a i mechanika gry nie
pozostawiała niczego do życzenia. Jednak czym dłużej grałam, tym bardziej się
wciągałam. Tak, gra należy do wciągających i chce się ją przejść za jednym
razem, pragnąc jak najszybszego rozwiązania zagadek, jakie ze sobą niesie.
Estetyka pomieszczeń, level high!
Warto by dodać kilka słów o wspomnianej już grafice. Jak
wiadomo, gra została wydana głownie pod urządzenie VR, a urządzenie VR zostało
opracowane głownie po to, aby obraz robił wrażenie. Wszystko się wobec tego
zgadza, bo Assembly robi wrażenie. Baza, jaką był silnik Unreal 4 świetnie
imituje rzeczywistość. Lokacje wykonane są z wielką dokładnością. Również
sterowanie należało do przyjemnych. Było intuicyjne. Nigdy nie wpadłam na jakiś
przedmiot, który by mnie zablokował, nie natknęłam się na żadne bugi. Wszystkie
szafki, wszystkie przedmioty można było dowolnie otwierać, podnosić.
Odsłuchiwać automatyczne sekretarki, które po części pełniły rolę fabularną,
przełączać utwory w zestawach audio, zaglądać w osobiste komputery naukowców.
Głównym zadaniem naszym jako gracza, jest zdemaskowanie
tego, co uskuteczniają naukowcy z Assembly. Zaczynamy więc grę, jako wieloletni
pracownik tegoż laboratorium – jako Caleb Pearson. Pearson najwyraźniej
napatrzył się już na to wszystko i w momencie gdy odnajduje trop prowadzący do
odkrycia kolejnego z nieczystych zagrań Assembly, stwierdza, że czara goryczy
się przepełniła i czas zacząć działać. Zbiera on dowody przeszukując lokacje i
rozwiązując zagadki (przede wszystkim logiczne, nigdy nie inwentarzowe, gdyż w
grze nie ma inwentarza) aby od środka rozpracować ten nieczysty interes.
Doktor Pearson w czasie swych poszukiwań lubi najwyraźniej porozmawiać
z kimś inteligentnym, dlatego też wciąż gada sam do siebie i mówi, co powinien
zrobić następnie. Chodzi oczywiście o uproszczenie gry tak, abyśmy nie utknęli
i zawsze wiedzieli, co jest do wykonania. Jakby było mało tych podpowiedzi, pod
klawiszem R znajduje się lista zadań do wykonania. Na szczęście zagadki same w
sobie nie należą do prostych (są oczywiście wyjątki). Nie natkniemy się też na
żadne przekombinowania, wszystko jest logiczne.
Głos Pearsona jak i innych postaci są bardzo przyjemne i
wiernie oddają wydarzenia. Aktorzy naprawdę się wczuli w swoje role. Wyszło to
bardzo realistycznie. Głosy nie drażnią ani nie nudzą. Tak samo dobrze nie
wypadły jednak same utwory muzyczne towarzyszące rozgrywce. Jest ich nawet
sporo, ale ani nie grzeją, ani nie ziębią. Może gdyby twórcy zdecydowali się na
pójście w kierunku muzyki z „Everybody’s gone to the Rapture”, to mój odbiór
całej gry byłby lepszy. W grze brakowało mi bowiem atmosfery, którą często
można wykreować dobrą muzyką. Pomimo podniosłości tematów poruszanych w grze,
nie fascynuje ona. Mówiąc łopatologicznie – jest nieklimatycznie.
Klocuszki - jedna z prostszych zagadek logicznych
Prócz Caleba, jako drugiego bohatera dostajemy doktor
Madeleine Stone. Będziemy tym dwojga grać naprzemiennie. A do ich spotkania
dojdzie tylko raz. Nie mogę się powtrzymać, żeby nie powiedzieć, że takie
zagranie mi się nie podobało. Rola Madeleine była znacznie mniejszą niż ta,
którą w grze spełniał Caleb. Odnosiłam wrażenie, że jej osoba została wrzucona
do gry jakby na siłę. W kilku słowach o jej postaci: Stone była naukowcem,
który został porwany przez Assembly, aby siłą wcielić ją w skład pracowników. Przechodzi
ona testy (rozwiązując zagadki logiczne, a także uwaga – podejmując wybory
moralne, które uwaga po raz drugi – nie mają żadnych konsekwencji dla dalszej
rozgrywki…)
Gdyby wiedział, co zamierzają mu zrobić...
Z żalem muszę napisać, że gra nie oferuje niczego
specjalnego i przyrównać ją można po prostu do pierwszych filmów 3D – stworzona
została przede wszystkim aby zapewniać rozrywkę wizualną. Tak, jak wszelkiej
maści płytkie hollywoodzkie hity 3D, nie mające żadnej głębi czy fabuły
stworzone zostały aby przeżywać je audiowizualnie, tak Assembly stworzone
zostało głównie pod VR, aby… cieszyć. Grając bowiem w sposób tradycyjny, to
jest na ekranie monitora, nie ma w niej niestety nic godnego polecenia. Nie
czuć nawet potencjału gry, zapewne ze względu na niezdecydowanie twórców.
Wrzucają do gry dwóch niemal niezależnych bohaterów, jakby nie mogli się na
któregokolwiek zdecydować, a dodatkowo podejmują tak wiele tematów natury
etycznej, że żadnego nie są w stanie w pełni satysfakcjonująco rozwinąć. Tak trochę
z motyką na księżyc.
Przed grami tworzonymi pod system VR jeszcze długa droga do
perfekcji. Niestety twórcy muszą nauczyć się jak robić takie gry, nie tylko po
to, aby były i zachwycały grafiką, bo to się kiedyś znudzi (bo ile można podziwiać
„widoczki” i dopracowane lokacje?), ale po to, aby czegoś uczyły, poruszały i
zostały w pamięci na dłużej. A niestety Assembly w mojej pamięci na dłużej nie
pozostanie.
Ptasia grypa kontratakuje
+ grafika (ale to za mało)
+ futurystyczna tematyka poruszająca etyczne wątki
+ voice acting autorów
+ futurystyczna tematyka poruszająca etyczne wątki
+ voice acting autorów
- przesyt wątków, które w rezultacie i tak się urywają
- brak klimatu
- niewspółmierna cena do otrzymanej rozrywki
- brak klimatu
- niewspółmierna cena do otrzymanej rozrywki
5,5/10