4 czerwca 2016

Bolt Riley: A Reggae Adventure

Bolt Riley to gra studia Adventure Mob. Studia które specjalizowało się dotąd raczej w grach mobilnych oraz grach na platformie facebookowej. Jakis czas temu rozszerzyli swoje pole działania na konsole oraz komputery osobiste. Czy powinni byli to robić? Hmmm… No właśnie…

Bolt Riley w produkcji spędziła 5 lat czego raczej nie widać. Jednak ma w sobie coś, bo już w miesiąc po premierze pierwszego epizodu (gdyż jest to gra epizodyczna) zdążyła zostać nagrodzona w kategorii najlepsze udźwiękowienie (Indie Prize – best Audio) czy też w kategorii wybór odbiorców (Indie Prize – Audience choice).



Z nagrodą za udźwiękowienie się mogę w pełni zgodzić. W końcu jest to gra o rodzącej się legendzie muzyki Reggae. I mimo, że osobiście za tego typu muzyką nie przepadam, to przyłapałam się na kilkakrotnym kiwaniu główką w rytm jamaskich bitow. Muzyka jest to bez wątpienia największa zaleta gry, jeśli więc jesteś fanem Reggae to mogę ze spokojem polecić tę grę. 





Niestety o całej reszcie nie wypowiem się już tak pozytywnie. Twórcy skupili się najbardziej na muzyce, potem na grafice, a historia (przynajmniej w recenzowanym przeze mnie pierwszym odcinku) została potraktowana po macoszemu. Mamy oto Bolta, młodego Jamajczyka, który buja się wraz z ziomami po jamajskiej dzielni (pierwszy epizod oferuje nam – nie licząc samouczka – oszałamiające ilością 3 plansze). Podczas gry w piłkę nożną, (a raczej puszkę nożną gdyż ta robiła za piłkę) Bolta dopada zły-ziom Demonde i zleca mu podprowadzenie radioodbiornika jednemu z mieszkańców wioski. I to już cała fabuła. 

Dużym plusem były dla mnie… co tu dużo mówić „ćpuńskie klimaty”. Tu Bolt rozprawia o jakichś ziółkach, tam o magicznych owocach dających wyluzowanie. To dobrze, że twórcy nie pominęli tego jakże ważnego dla jamajskiej kultury elementu. 

Pora na omówienie mechaniki. A ta nie pozostawia nic do życzenia. Ot klasyczny point and click. Bohater „umie” też biegać co poczytuję za duży plus (niby nic, a cieszy). Brakuje jedynie ekwipunku przypisanego np. pod klawiszem spacji, gdyż sięganie co rusz w lewy górny róg ekranu, aby ów ekwipunek otworzyć było cokolwiek nużące. 





Napotkałam też problem z wczytywaniem gry. Po włączeniu jej i naciśnięciu „kontynuuj”, gra nie mogła się wczytać. Zmuszona byłam rozpocząć nową grę i z jej poziomu wczytać ostatni zapis. 
Raziło mnie też nieco, że pomimo świetnych teł oraz ciekawego przedstawienia bohaterów, byli oni jakby każdy z innej bajki. To znaczy nasz główny bohater miał twarz zbliżoną do realnej twarzy ludzkiej, reszta zaś miała twarze iście komiksowe. Widać, że twórcy silili się na ukazanie podobieństwa między Boltem Rileyem i Bobem Marleyem (co im się udało), ale przez ten wybieg miejsce ma przepaść pomiędzy Boltem a resztą postaci.

Jeszcze co do długości pierwszego epizodu: mniemam że pisanie tej recenzji zajęło mi więcej czasu niż granie w Reggae Adventure. Steam pokazał mi, że spędziłam w grze 70 minut (a uprzedzam, że robiłam dwie pauzy na wyjście do wodopoju).





Gra ma potencjał. Muzyka urzekła kogoś (mnie), kto Reggae nigdy nie traktował poważnie. Styl bycia bohaterów i ich lekkie podejście do życia sprawiły, że gra odprężała. Ponadto, odcinek kończy się w sposób dla całości obiecujący. Obiecujący rozwojem fabuły w zdecydowanie ciekawszym kierunku. Dam szansę następnemu epizodowi, jednak uważam, że za obecną cenę, gra powinna być co najmniej dwa razy dłuższa. Nie oszukujmy się: 10 Euro za 3 plansze. Opinię na ten temat zostawiam Wam samym. 

+ udźwiękowienie w stylu Reggae poruszy nawet tych, co za Reggae nie przepadają

+ wyluzowany styl bohaterów
+ „czuć” zapach Jamajki

- gra nie warta ceny przez wzgląd na jej „krótkość”

- przy zbliżeniach obrazu dochodzi do rozmazania ostrości detali
- napisy czasami mówią co innego niż głosy

Ocena 4/10