16 stycznia 2017

Mass Effect

Mass Effect. Jeśli nie kojarzysz tej gry, to z pewnością kojarzysz przynajmniej sam tytuł. Nie? No to już nic nie poradzę. Ominął Cię dość ciekawy kawał popkultury, który to trwa nieprzerwanie do dziś. Mass Effect, to nie tylko (jak dotąd) trylogia gier akcji, ale również tetralogia powieści wydawanych pomiędzy tymi trudnymi dla graczy momentami – premierami kolejnych gier.

Nie ma sensu na recenzowanie gry z punktu widzenia dzisiejszego rozwoju gier pod kątem wizualnym. Nie ma co ukrywać – pierwszy Mass Effect już nieco się zestarzał, ale jeśli ktoś ma aż tak wyjątkową awersję do mało efektownych teł sprzed dekady zawsze może sięgnąć po upiększające grę mody. Tak więc wyobraźmy sobie, że cofamy się w czasie do dnia premiery Mass Effect.



Rok 2007

Deweloper zwący się BioWare (bliżej dotąd znany z serii Baldur's Gate oraz Neverwinter Nights) startuje z tytułem Mass Effect. Jaki jest tego (mass) efekt? Najwyższe noty na portalach gamingowych, nagrody dla twórców za najlepszy RPG roku 2007, najlepszy scenariusz, a według wielu rankingów (NY Times) – również gra roku.

Odpowiedzi naszego bohatera warunkują w znacznym stopniu fabułę.

Naciśnij dowolny klawisz

No to zaczynamy grę. Najpierw tradycyjnie dostosowujemy swojego bohatera. Nie tylko płeć, imię czy przynależność do klasy, ale i detale twarzy takie jak kolor oczu, włosów, blizny, makijaż (ale tylko u kobiet, zjawisko gender było wówczas jeszcze mało znane). Nasz Komandor Shepard (w moim przypadku była to Pani Komandor) po pierwszych szlifach wizualnych i ustaleniu przeze mnie jego pochodzenia wrzucony zostaje w wir zdarzeń. Można by nawet rzec, że w tornado zdarzeń.

Takich metalowych gadów Ci w galaktyce pod dostatkiem.

Bogaty świat, bogata historia i mnogość misji pobocznych

Jest sobie rok 2183. Ludzkość poczyniła ogromny progres technologiczny, a wszystko to za sprawą znalezienia na Marsie pewnej technologii, pozostawionej tam przez Protean – potężnej rasy, która na tę chwilę uznawana jest jako wymarła. Dzięki tej technologii odnaleźliśmy inne cywilizacje Wszechświata i przy okazji zdołaliśmy dołączyć do galaktycznej wspólnoty ras inteligentnych. Nasz bohater - Komandor Shepard  – jest (jak to w grach bywa) osobnikiem wyjątkowym. Stąd też jego przełożeni wytypowali go do wyjątkowej misji. Nie ma to jak wyjątkowy człowiek na wyjątkowej misji. 

Choć na początku nic nie wskazuje, że misja ta nabierze impetu, to kiedy już go nabierze – akcja gry trzyma do końca w napięciu. Okazuje się bowiem, że prawdopodobnie jedna z szych Rady Galaktycznej jest zdrajcą. Rada naturalnie nie zamierza uwierzyć w te brednie, więc Komandor Shepard musi wziąć sprawy w swoje ręce. Odkryje przy tym wiele więcej ciekawszych spraw, niż można się spodziewać. Zdrajca stoi bowiem za czymś większym, niż tylko za… zdradą. Szukając odpowiedzi na trapiące nas pytania, zwiedzimy wiele układów solarnych naszej galaktyki – Drogi Mlecznej. Akcja dzieje się bowiem na wielu planetach i tak samo wiele postaci przyjdzie nam na swojej drodze spotkać. Niektóre z nich pomogą nam ukończyć główną misję, a inne zaproponują misje poboczne (które warto wykonywać, choćby ze względu na otrzymywane kredyty, za które wyposażamy siebie i swój zespół w broń). Misje poboczne są jednak bardzo nierówne. Zdecydowanie im dalej w las (w grę) tym lepiej.

Czym galaktyka bogata!

Od przybytku głowa nie boli – a jednak na początku boli

Pora na kwestie – nazwijmy to – bardziej techniczne. Jako że mamy do czynienia z grą o bardzo rozbudowanym (Wszech)świecie, nie sposób nie dostać gorączki od początkowej nawałnicy informacji. Uporządkowaniu ich służy Leksykon dostępny w menu opcji gry, jednak jak na pierwsze spotkanie z tak ogromną bazą danych to małe pocieszenie. Grę przeszłam w około 25 godzin, a kilka z nich spędziłam na czytaniu właśnie Leksykonu. Jest to rzecz raczej dla osób, które lubią totalnie zatracić się w nowym uniwersum gry, niczym w świecie książki. Jednak ja w grach za tym nie przepadam. Owszem, historie wszelkich ras zamieszkujących Wszechświat były ciekawe, ale nie tego oczekuję od gry. Takie opisy można było świetnie ukryć pomiędzy dialogami. Z drugiej strony nikt nie zmuszał mnie do czytania Leksykonu. Więc kto chciał ten czytał, kto nie – ten nie czytał (choć mam świadomość, że wiele się wówczas z fabuły taci). Mimo to, zaczęłam rozróżniać co jest co w sumie po czwartej godzinie rozgrywki. Wtedy też zaczęłam się w grze czuć „domowo”, a nie jak dotąd „nie na swoim miejscu”. Również dopiero po czwartej godzinie zdołałam się do gry przekonać.
Mako - pojazd, który ma w czterech... kołach jakąkolwiek fizykę jakiejkolwiek planety.

Słowem wyjaśnienia

I nie, to nie jest tak, że nie lubię science fiction i space opery. Wręcz odwrotnie! Przeczytałam całe stosy tego typu powieści, jestem też fanką wszelkich filmów poruszających tę tematykę. No więc co było w tej grze nie tak, że nie zawładnęła mym sercem od razu? (Bo później już zawładnęła :)). Odpowiedź jest prosta – to nie wina gry, a moja. Naobiecywano mi, że gra na każdym kroku wywoła we mnie mindblow, że poruszy kwestie egzystencjalne i że da do myślenia. Ludzie mówiąc o grze w taki sposób mieli rację. I wszystko było by dobrze, gdyby nie fakt, że wszystkie tego typu historie już gdzieś widziałam lub czytałam. Być może w czasach gdy gra była jeszcze „ciepła” kogoś zaskoczyłby motyw kontrolowania wszelkiej materii organicznej (w tym ludzi) we Wszechświecie przez inną, nieorganiczną rasę bawiącą się w boga. Ale dziś? No cóż, rozwiązanie oryginalne jeszcze 10 lat temu dziś jest już sztampą. Tak samo nie zrobiły na mnie wrażenia decyzje do podjęcia. Na myśli mam w szczególności tę, kiedy możemy dokonać ksenocydu na ostatnim przedstawicielu obcej rasy. I znowu – motyw przerabiany setki razy w space operach (choćby w dziełach Orsona Scotta Carda). I choćbym chciała wyrażać peany pochwalne ku czci fabuły Mass Effect, to nie zrobię tego, bo byłoby to z mojej strony sztuczne. Niemniej podpiszę się obiema rękoma pod tym, że gra należy do fabularnej czołówki w swoim (i nie tylko) gatunku.

Rada Cytadeli - nie ma tu miejsca dla ksenofobów.

Dalej żyję nadzieją

Tak samo, jak przed rozpoczęciem przygody z pierwszą częścią Mass Effect tak i teraz przed jej kolejnymi odsłonami nie tracę nadziei. Ponoć ma być już tylko lepiej. No właśnie. Ale ponoć już jedynka miała wywoływać szok na każdym kroku, czego mi nie uczyniła. Nie obrażam się jednak na serię i mam mocne postanowienie o ukończeniu kolejnych odsłon, jednak muszę przedtem trochę ochłonąć. Nie lubię rozczarowywać się raz za razem. 

Mass Effect to jeden z kamieni milowych w gamingowym świecie, to kamień (a raczej głaz), który zmienił oblicze kolejnych erpegów akcji. I zazdroszczę tylko tym osobom, które z serią ME dorastały i każdorazowo drżały z podniecenia na samą myśl o zbliżającej się nowej odsłonie, bo z pewnością gra należy do tych, które dają poczucie swoistego katharsis. A takie gry są bardzo cenne pośród zalewy tej całej dzisiejszej bezmózgiej rozgrywki. 

Saren, nasz główny wróg - brak słów, aby opisać jakie z niego ciacho
7/10

Data premiery: 20.11.2007