18 grudnia 2016

Layers of fear + Inheritance


Horrorów w branży growej jest już cała masa i z roku na rok przybywa ich w szalonym tempie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że wiele z nich tworzone jest na identycznych zasadach. Mechanika to wyłącznie błądzenie po ciemnych korytarzach z wyczerpującą się latarką, a straszenie gracza ogranicza się do zabiegów nazywanych w gamingowym żargonie jump scare. Dlatego tak rozpaczliwe szukam w horrorach czegoś innego, jakiegoś powiewu świeżości. Moim wymaganiom sprostała produkcja Layers of Fear. Gra krakowskiego studia Bloober Team to nie tylko powiew świeżości, ale także podmuch szaleństwa. 




Pozwól, aby historia Cię pochłonęła


Najlepszą rzeczą jaką do zaoferowania ma gra jest z pewnością fabuła. Jednak aby ją docenić, trzeba przechodzić grę rozważnie, to jest – nie pędzić przed siebie na oślep tylko poszperać nieco po zakamarkach domu, który będzie polem naszych manewrów w grze. Layers of Fear jest horrorem pierwszoosobowym co oznacza, że w grze postawiono na eksplorację. Można ukończyć ją w dwie godziny, jednak wówczas gra przyniesie nam rozczarowanie. Nie zrozumiemy bowiem historii głównego bohatera, która do najprostszych nie należy. Należy jednak do niezwykle ciekawych.





Niczym sen wariata


Naszym bohaterem jest ekscentryczny z początku, a końcowo niepoczytalny malarz. Jego dom skrywa w sobie mnóstwo koszmarów z przeszłości. W trakcie jak będziemy przemierzali bezkres tego domostwa, historia będzie coraz ciekawsza, a zarazem coraz bardziej pogmatwana. Mianowicie o ile na początku odwiedzanie kolejnych pomieszczeń i czytanie poukrywanych listów lub kartek z pamiętnika zazębia się w jedna historię, o tyle już w połowie gry historia malarza przestaje należeć do najprostszych. W pewnym momencie bohater zakrawa nam już na wariata, a dom w którym się znajduje jest pełen przeraźliwych wizji z przeszłości.





Co poeta miał na myśli?


Obłąkany malarz stawia więc stopy w domu, w którym niegdyś mieszkał. Jego ambicją jest stworzenie arcydzieła, które wysławi jego wykpiwane dotąd nazwisko. Obraz, który ma w planach namalować nie będzie jednak kolejnym przeciętnym obrazem. Wystarczy wspomnieć, że jako płótna malarz chce użyć ludzkiej skóry, a jako farby – ludzkiej krwi. Kiedy będziemy tak szukali składników pod ten niebywale osobliwy portret, przy okazji będzie nam dane przyjrzeć się przeszłości malarza – zwłaszcza jego stosunkom z żoną i córeczką. Były one niełatwe, wziąwszy pod uwagę że nasz bohater cierpiał na alkoholizm i nie należał do stabilnych psychicznie. 




Artystyczna otoczka gry o artyście


Jak już wspomniałam Layers of Fear to przede wszystkim innowacyjna fabuła, ale i atmosfera na którą składają się takie aspekty jak tło graficzne czy dźwiękowe. Sam soundtrack nie obfituje w kawałki. Ale nie ilość, a jakość ma tu znaczenie. Utwory są klimatyczne i potęgują niepokój. Często sama już muzyka podpowiadała mi, że zaraz „coś” będzie miało miejsce. O grafice należy napisać więcej. Z mojej strony ukłony w kierunku Bloober Team zwłaszcza za obwieszone obrazami ściany domostwa. I to obrazami nie byle jakimi, bo jak tu przejść obojętnie obok płótna, na którym widnieje straszne czarne ptaszydło porywające bezbronne niemowlę? Takich klimatycznych i przerażających obrazów jest znacznie więcej. Lokacje są brudne i zaniedbane i samymi sobą opowiadają historię rodziny artysty. Wprawdzie dom jako taki pozostaje domem jedynie przez pierwszych kilka minut, gdyż im dalej w rozgrywkę tym bardziej pomieszczenia zaczynają się przepoczwarzać, aż w końcu jesteśmy w sieci korytarzy i pomieszczeń w których łatwo można się zgubić. 




Źródło strachu


Historia należy do strasznych, muzyka również, lokacje tak samo. Ale trzy te aspekty nie wystarczyły by z pewnością, aby produkcja odniosła większy sukces. To, co potęguje strach to fakt, że gracz nigdy do końca nie wie co go czeka. Kiedy od dłuższego czasu przemierzałam spokojnie kolejne pokoje, w końcu natrafiłam na jedyne przede mną drzwi, które okazały się zamknięte. Zaczęłam kręcić się po pomieszczeniu, a gdy już zwątpiłam i okręciłam się wokół własnej osi z 5 razy, za moimi plecami wyrosła ściana. Odwróciłam się więc ponownie i… znowu ściana. Obracam się po raz kolejny i oto mam przed sobą drzwi. Ale zaraz zaraz… Ktoś do nich puka! Za żadne światy nie otworze! Tak więc lokacje nie są statyczne. Zmieniają się one wraz z halucynacjami w głowie głównego bohatera. To czyni grę nieprzewidywalną i przez to ciekawą. Chciałam też pogrozić palcem w stronę twórców za to, że umieścili mnie w windzie, z której nie mogłam się wydostać, a gdy wreszcie wpadłam na to, aby spojrzeć w górę, przez właz spostrzegłam mało przyjaznego nieproszonego gościa, przez którego o mało co nie dostałam zawału. Tak się nie robi. Nu nu.


Nieoczywiste zakończenia i dziedzictwo


Grę możemy ukończyć na trzy sposoby. Nie chcąc zbytnio spoilerować napiszę jedynie, że jedno z nich możemy osiągnąć bez zbytnich wysiłków, nawet „przebiegając” przez grę. Aby odkryć dwa pozostałe, musimy posłużyć się solucją, gdyż nie są to rozwiązania, na jakie możemy po prostu wpaść, lub je wybrać. Aby ukończyć grę w wybrany sposób, trzeba podążać w wybraną ścieżką. A kiedy grę już ukończymy, warto sięgnąć po DLC pod tytułem Inheritance (ang. dziedzictwo). Bo o ile samo Layers of Fear nie odpowiada na wszystkie pytania, to już na pewno pozostawia pewien niedosyt. Gracz chciałby dowiedzieć się, co tak naprawdę miało miejsce w tej posiadłości. Inheritance straszy mniej niż samo Layers of Fear, jest to bowiem tym razem historia opowiadana z perspektywy dorosłej już córki malarza. Dziewczyna już w dzieciństwie została odebrana rodzicom, ze względu choćby na to, że w domu szerzyła się patologia, pijaństwo i schizofrenia. Po latach córka artysty wraca do posiadłości w nadziei iż ta odpowie jej na pytanie, czy szaleństwo jest również jej dziedzictwem. Mechanika rozgrywki jest identyczna z tą w podstawowej wersji gry – szukamy listów, bazgrołów, zdjęć oraz przedmiotów które obudzą wspomnienia i razem złożą się na opowieść pełną goryczy. Również samo Inheritance możemy ukończyć na trójnasób. Każde z zakończeń budzi chyba jeszcze większe emocje niż w samym Layers of Fear, a co ciekawe, jedno z nich wskazuje, że z gry można by jeszcze wykrzesać kolejną część. 


Stylistyka Inheritance jest miejscami bardziej "dziecięca" niż w Layers of Fear



Reasumując – twórcy Layers of Fear nie podsunęli nam pod nos produkcji straszącej jedynie potworami i nawarstwieniem jump scare’ów. Gra uświadamia, że to czego powinniśmy się bać, drzemie często w naszych umysłach. Te niezbadane odmęty ludzkiej psychiki nakazują nam spodziewać się najgorszego zarówno ze strony naszych bliskich jak i z wnętrza nas samych.


+ zaskakujące rozwiązania mechaniczne w zakresie straszenia
+ przejmująca historia ukazująca ludzkie słabości
+ całokształt graficzno-muzyczny
- mogłaby być trochę dłuższa

9/10

Dziękuję redakcji Przygodomanii oraz firmie Techland za udostępnienie gry do recenzji.