31 lipca 2016

Life is Strange

Za chwilę minie dwa lata, odkąd na rynku gier ukazał się pierwszy epizod Life is Strange. A ja bardzo chętnie, niczym główna bohaterka gry cofnęłabym się w czasie, aby zagrać w nią dużo wcześniej. Bowiem Life is Strange jest jedną z tych gier, którymi żyje się jeszcze na długo potem.

Historia, z którą przyjdzie nam się zmierzyć jest niebanalna, choć na początku może się taką wydawać. Wcielamy się postać 18letniej uczennicy Akademii sztuk pięknych Maxine Caufield. Jest to cicha, delikatna i introwertyczna dziewczyna, która po pięciu latach pomieszkiwania w Seattle wraca do rodzinnej zatoki o nazwie Arcadia Bay, by podjąć tam studia fotograficzne. Nie potrafi jednak odnaleźć się w nowym społeczeństwie. Jest wyszydzana przez innych studentów i nie potrafi się pogodzić, że szkoła podzielona jest na tych lepszych i gorszych. 

Brzmi to średnio, ale w grze drzemie moc. Nie tylko z resztą w grze, bo jak się okazuje, pewna moc zdaje się budzić również w bohaterce. Kiedy jest świadkiem pewnego morderstwa odkrywa w sobie zdolności cofania się w czasie. Czy wyniknie z tego coś dobrego? To zależy, gdyż gra w ostatnim, piątym epizodzie oferuje nam w gruncie rzeczy dwa zakończenia. Jakby tego było mało, podczas całej rozgrywki przyjdzie nam podejmować zwariowane decyzje, które będą niosły za sobą poważne konsekwencje. I nie, nie są to wybory pozorne, one naprawdę odzwierciedlają późniejsze ich następstwa. Może od nas na przykład zależeć czyjeś życie lub wszelkie stosunki międzyludzkie. Kiedy dane było mi grać w serię The Walking Dead od Telltale Games również niejednokrotnie przytłoczona byłam powagą dokonywanych wyborów moralnych. Lecz pomimo całej sympatii dla produkcji Telltale muszę przyznać, że francuskie studio DONTNOD Entertainment tworząc Life is Strange dosłownie „pozamiatało” temat. Jak dotąd uważam, że w tej materii nie mają sobie równych.




Sam fakt, iż nasza Max posiada nadprzyrodzone moce nie zamyka fabuły, a dopiero ją rozwija. Okazuje się bowiem, że cofając czas, aby nie dopuścić do morderstwa wspomnianego już przeze mnie na wstępie, Max niechcący sprowadza na siebie i na całe Arcadia Bay niewyobrażalne plagi. Z nieba spadają martwe ptaki, dochodzi do niespodziewanego zaćmienia słońca, a nawet pojawiają się dwa księżyce. Najgorsze jednak ma dopiero przyjść.


Przygody będą jednak głównie kręciły się wokół niebieskowłosej i charyzmatycznej Chloe. Jest ona właśnie tą tajemniczą dziewczyną, którą Max wyratowała od śmierci. Dziewczyny spotykają się po 5 latach, gdyż właśnie wtedy Maxine wyjechała do Seattle bez słowa pożegnania.

SMS-y przychodzą do nas na prawdę często.

Jednym z głównych zadań Max, jest odkrycie, kto stoi za zabójstwem Rachel – dziewczyny, która przyjaźniła się z Chloe, właśnie wtedy, gdy Max nie dopisała swą obecnością. Poszukiwanie odpowiedzi na te i inne pytania zajęły mi niemal 20 godzin. I tak, jak większość osób, które grę przeszły, tak i ja chciałabym się cofnąć w czasie i móc zagrać w nią raz jeszcze – nie wiedząc nic o fabule. Taka fabuła w przygodówkach zdarza się jak wygrana w totka. Do tego wszechogarniająca tajemnica i te uczucie, że wszyscy bohaterowie są zamieszani w jakiś spisek, który próbujemy rozwikłać. Gra należy do tych, których nie chce się szybko przechodzić, a raczej delektować się nią. Kierując krokami Maxine, możemy zmierzać bezpośrednio do wyznaczonych przez grę celów, ale możemy też niespiesznie badać cały świat. Jeśli będziemy się spieszyć z decyzjami, możemy przegapić też kilka lokacji. Jedno jest pewne – gra nie jest tytułem na jedno przejście. Prócz faktu, że grający chce zbadać wszystkie opcje rozgrywki, to istnieje jeszcze ten magnetyzm, który sprawia, że po wszystkim czułam się jak w letargu, trudno było mi wrócić do rzeczywistości. Kocham to, gdy gra potrafi wciągnąć mnie w swój świat tak bardzo, że zapominam o tym prawdziwym.

Do dyspozycji mamy galerię postaci.

Odwzorowanie świata wręcz powala. Immersja jest tak świetna, że mogłam się naprawdę poczuć jak studentka amerykańskiej akademii. Generalnie jednym z moich pierwszych odczuć było to, że gra idealnie nadawała by się na serial telewizyjny. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że wydawcy Life is Strange planują zrobić serial bazujący na jego uniwersum. Fabuła bez dwóch zdań wydaje się być stworzona pod serial. Wracając do prawdziwości świata, na tyle, na ile Polka może potwierdzić odwzorowanie amerykańskiego miasteczka oraz charakter amerykańskiej akademii, na tyle uważam, że zrobiono to po mistrzowsku. Spotkamy tu dzieciaki, które należą do elitarnego klubu Vortex oraz dzieciaki, które są ofiarami tych pierwszych. Przez chwilę szkoła jak i sami uczniowie nasunęła mi skojarzenie z uniwersum amerykańskiego serialu Glee. Jednym słowem: sama poczułam się, jakbym znów była w szkole. I mimo, że nie przepadam za osobowościami, jaką była Maxine, to połączyła nas wspólna awersja do społeczeństwa, a raczej do tej zdegenerowanej części społeczeństwa.


W momencie, gdy tajemnica powoli zaczęła się wyjaśniać, dostałam ciarki na plecach. Ponadto muszę przyznać, że chyba nigdy dotąd nie użyłam tylu „What the f*ck?!” podczas grania w żadną grę. Totalnie popieprzona gra – i był to komplement!

Grafika gry jest nieco komiksowa, ale tylko nieco. Wszelkie lokacje wypełnione są doskonale narysowanymi przedmiotami. Postacie również zadowalają swoją aparycją. Tak samo, jak dobrze rozrysowane zostały ich charaktery, tak samo dobrze prezentują się one graficznie. Szczególnie podobały mi się sceny, gdy w miasteczku padał deszcz, lub gdy mieliśmy okazję podziwiać zachód słońca. Wszystkie te światłocienie… Niesamowicie nastrojowe.

Chloe - jedna z najciekawszych postaci, jaką miałam przyjemność poznać grając w gry komputerowe.

Na komplementy zasługuje też soundtrack. Wybuchowa mieszanka emocjonalnych kawałków w stylu indie rock. W życiu bym nie pomyślała, że może mi się to spodobać. I zgadnijcie co? Zakochałam się. Piosenki są naprawdę „jakieś” a dokładniej mówiąc, są naładowane naprawdę wielką dawką emocjonalności wpędzającej w depresję. I tak ma być!  W lokacjach możemy włączać muzykę, podchodząc do zestawów Hi-Fi. Czasami bohaterka nakłada też na uczy słuchawki, a my słyszymy to co ona, czyli doskonałe kawałki muzyczne. Takie tło jest idealne dla Life is Strange. Nie widziałabym tam żadnej innej muzyki. Strzał w dziesiątkę. Również głosy bohaterów były tak świetnie dopasowane, że postaci sprawiały wrażenie żywych. Chyba najlepszy voice acting należał do Chloe. Jej postać wzbogacona o świetnie „wczuwający się” głos powalała na kolana.

Akademia Blackwell w pełnej okazałości, skrywa niejedną tajemnicę.

Life is Strange jest bardzo bogatą grą. Bogatą w fabułę, w udźwiękowienie, naładowaną emocjonalnie, a na dodatek jeśli dobrze poszukamy, to znajdziemy w niej nawiązania do innych dzieł zarówno literatury jak i filmu. Wzmianki o Harrym Potterze, Sherlocku Holmesie a nawet słynne „Redrum” z „Lśnienia” Stevena Kinga – to wszystko możemy znaleźć podczas rozgrywki. Fajnie, że twórcy zadbali o takie szczegóły.

Jako że poświęciłam 10 akapitów pieśniom pochwalnym ku czci Life is Strange poświęcę jeden jej wadom. Jeden, gdyż jest ich niewiele. Trzeba przyznać, że najgorszą rzeczą, która mnie spotkała podczas grania, jest brak synchronizacji głosów bohaterów z ich ustami. Nie jest to jakoś szczególnie zauważalne, ale występuje. Denerwowały mnie też wszelkiej maści skradanki. I choć nie były trudne, to jednak pojawiały się. I za same ich pojawienie się ich nie cierpię. Ostatni minus gry, to fakt, że chociaż bohaterką można było biegać, (widok zza głowy bohaterki) to w miejscach takich jak wnętrza mieszkań, umiejętność ta znikała. Zapewne mama Maxine za dziecka wpoiła jej, że „po domu się nie biega” i ta wzięła sobie to na tyle do serca, że powłóczyła nogami drażniąc jedynie gracza.

Easter-eggi w grze - to co lubię.

Prócz samego szukania poszlak i poruszania się po wielu lokacjach, do dyspozycji mamy też skrzynkę SMSową naszego smartfona, z której Max często korzysta komunikując się z innymi postaciami. Można też przeglądać uzupełniany na bieżąco pamiętnik Maxine. Muszę przyznać, że był on tak ciekawy, że czytając go zapominałam o samej rozgrywce. Dostajemy też galerię postaci, w której znajdziemy podstawowe informacje o postaciach z gry. Warto dla jasności dodać, ze od czasu do czasu musimy znaleźć jakiś przedmiot, jednakże nie dysponujemy klasycznym ekwipunkiem, a znalezioną rzecz niemal natychmiast wykorzystujemy. Toteż nie uświadczymy w grze zbyt wielu zagadek logicznych. Jest to jednak jakby nie patrzeć bardziej interaktywna historia, na której jednak bieg wydarzeń mamy niemały wpływ.

Max i Chloe - dream team.

Trudno w kilku słowach podsumować grę tak przełomową jak Life is Strange. Jest to na pewno gra o przyjaźni, miłości, tęsknocie i samotności. Jest to jedna z niewielu gier, które zmienia człowieka na lepsze. Uczy, że czasami w życiu musimy dokonywać wyborów, których nie można już cofnąć i które mogą wpłynąć na przyszłość w sposób nieprzewidywalny. Uczy szacunku do innych ludzi, podpowiada nam, że nie powinniśmy być nieczuli na niedolę innych ludzi, gdyż czasami możemy być jedyną osobą, która może powstrzymać jej od popełnienia śmiertelnych błędów. Pokazuje, że wokół nas pełno jest osób samotnych, opuszczonych i zagubionych. Że świat dzieli się na lepszych i gorszych i tylko od nas zależy z kim chcemy przystawać, że ci gorsi nie są koniecznie gorszymi w sensie człowieczeństwa, a często nawet jest na odwrót. Grając, jesteśmy świadkami pięknej przemiany protagonistki. Z nieśmiałej i zakompleksionej dziewczyny przeradza się w dojrzałą i zdecydowaną kobietę, która stoi po stronie poszkodowanych przez los, która musi uporać się z wieloma emocjami, ze śmiercią najbliższych i z wieloma innymi, niecodziennymi problemami. Mogłabym tak chwalić drę w nieskończoność. Chciałabym tak trwać w jej uniwersum nieprzerwanie. Ale trzeba wrócić do własnej rzeczywistości, jednak z silnym postanowieniem, że do gry jeszcze wrócę. I to zapewne nie raz.


Gra z serii gier „z duszą”.

+ historia
+ bohaterowie z charakterami
+ emocje wyzwalane podczas rozgrywki
+ długość
+ czuć „Efekt motyla”

- brak synchro głos-usta
- skradanki


9,5/10 – a nawet więcej

Premiera: 30.01.2015